wtorek, 12 lutego 2013

Dzień DZIEWIĄTY

Dziś przeczytałam, że odchudzając się, powinniśmy naszą wagę sprawdzać raz w miesiącu. W sensie ważyć się, bo samo sprawdzenie, czy waga działa, może następować w dowolnym czasie :-) Chodzi o to, że w zależności od pory dnia, ilości zjedzonej ostatnio soli, czy innych faz miesiąca, ze względu na sen lub jego brak, nasza waga może skakać w dowolną stronę nawet o 2 kg! I to z dnia na dzień.

Dieta nie powinna aż tak bardzo wiązać się z celem określonego ciężaru ciała samym w sobie. Dopiero, gdy kryje się za nią coś więcej, mamy dość powodów do motywowania się dzień po dniu.

Ale więcej, o tym, co właśnie przeczytałam, znajdziecie na moim "Zielonym czytaniu" :-)
www.zieloneczytanie.blogspot.com

koktajl zielona energia
Śniadanie, dość ostatnio monotonnie i bez polotu, a do tego szybko i wygodnie. Czyli serek ziarnisty ze szczypiorem, pomidorem i papryką. Smaczny, pożywny, pozwala na zjedzenie sporej części dziennej dawki warzyw.

Na drugie śniadanie koktajl energetyzujący. Zapraszam po przepis na mój Zielony Blog:
www.zielonablogerka.blogspot.com


Obiad, to kasza mazurska jęczmienna, duszone cukinie z chili na ostro, sos pomidorowy.
Danie proste, bardzo smaczne i pożywne. Jestem fanką kaszy, zatem przyjemność dla podniebienia i wyobraźni :-)
Niestety, przesadziłam z ilością :-( Podwieczorek nie był potrzebny, bo zbyt wiele do strawienia.

obiad - kasza, cukinia, sos powmidorowy
Kolacja dość prosta - serek z warzywami, który został ze śniadania. Nie lubię wyrzucać jedzenia, myślę wtedy o dzieciach w Afryce, o naszym dzieciństwie, gdy w sklepie nie było serków wiejskich "na zawołanie", a papryka w zimie mogła pochodzić wyłącznie ze słoika. Dlatego pozostałości ze śniadania zapakowałam do pojemniczka i zjadłam na kolację :-) Tym bardziej, że Mąż rozkoszuje się właśnie kuchnią włoską :-), a nasi goście wrócą pewnie późno.

Powinnam napisać coś jeszcze.
Otóż wcale nie jestem aż taka dzielna i mam chwile prawdziwej słabości. Dziś pozałatwiałam ważne sprawy i miałam czas, aby pochodzić po sklepach. Docierały do mnie zapachy piekarni wspaniałych ciasteczek w M&S, później w innych miejscach, gdzie były cukiernie, do drogerii "Ross" zaglądałam tylko po to, aby namierzyć moje ulubione czekolady miętowe, w końcu obiecałam sobie, że dziś i tylko dziś wypiję moją ulubioną kawę orkę (mleko, cukier, duuuużo chemii...). Skierowałam się do centrum handlowego w poszukiwaniu kawiarni, ale po drodze zahaczyłam o księgarnię. I na szczęście. Bo tam trafiła w moje ręce książka, która zmotywowała mnie do odstąpienia od pomysłu wypicia kawy.
A już miałam wytłumaczenia: jest mi dziś ciężko i smutno, poprawię sobie nastrój Jest ostatni dzień przed postem, a w poście nie będę jadła słodyczy, ani piła używek. Tylko dziś. Tylko ta kawa. I może małe ciasteczko...
Nie. Nie ma sensu.
Dzień się jeszcze nie skończył, jeszcze nie wypleniłam pomysłu, aby rozmrozić pączka schowanego w zamrażarce. Jeszcze o nim myślę i łapię się na tym, jak mi spływa do ust kolejne wiadro śliny... Utopię się za chwilę, bo kubki smakowe już są przekonane, że dostaną te wszystkie zakazane smaki.

I właśnie w tej chwili się cieszę, że mogę napisać o tej frustracji. Bo z tego powodu na pewno nie sięgnę po słodycze. Przynajmniej nie dziś :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz