Stopniał śnieg. Zupełnie. Padał deszcz, wyczyścił resztki bieli z trawników, a pomiędzy moimi kamieniami na tarasie znów zobaczyłam zielone roślinki. Pięknie się przechowały :-)
Śniegu nie ma, zatem wiosna tuż tuż :-) A jak wiosna, to oczywiście dieta :-) To nic, że luty, że jeszcze nas zaśnieży, ja czekam na wiosnę i właśnie ją sobie wymyślam :-)
I oczywiście - odchudzam męża :-) Niech ma coś z życia :-) Niech wie jak bardzo go kocham :-) Niech będzie go mniej, ale za to zdrowiej, sprężyściej, estetyczniej :-)
Uśmiecham się przy tym, bo już jest najcudowniejszy na świecie, ale... ale... ale... jeszcze może być zdrowszy i z większymi szansami na dobre życie w przyszłości.
Zatem postaram się pisać codziennie o tym, czym nakarmiłam męża, jak fajnie chudnie, jak marudzi przy jedzeniu :-) i jaki jest szczęśliwy, gdy waga łaskawie pokazuje niższą numerację :-)
Zapraszam do śledzenia naszych postępów. Bo przecież wspólnota małżeńska obowiązuje :-) Sukces będzie wspólnym sukcesem.
Wiosennych sukcesów życzę :)
OdpowiedzUsuńMW
Dziękujemy! Oby nas dobre życzenia poniosły :-)
OdpowiedzUsuńCóż, wiosna jednak jeszcze za chwilę... :-( Za oknem słońce, ale oszukane - wieje wiatr, wilgotno i nie pachnie :-(
A jak u Was? biaaało?
kochana, piękne jedzonko ale z odchudzaniem polecam zaczekać do wiosny i to nie koniecznie kalendarzowej, tylko takiej prawdziwej ze słoneczkiem i energią KACHA
OdpowiedzUsuńDobra rada :-)
OdpowiedzUsuńAle już mamy pierwsze dni za sobą, a dieta jest lekka, ciepła :-)