środa, 8 maja 2013

O wskazówkach więcej - wątroba!

Tak mocno zachwyciłam się faktem, iż mogę do mojego menu wprowadzić owoce, że prawie zapomniałam o innych wskazówkach, jakich udzieliła mi Pani Doktor Teresa.
Z wizyty wyszłam taka szczęśliwa, że nawet nie zaglądnęłam do zrobionych notatek, a przecież było tego sporo :-)

Jak już wspomniałam, obszar wzbudzający niepokój, to temat mojej wątroby. W przeszłości bardzo chorowałam, lekarze w szpitalu z niedowierzaniem odczytywali wyniki badań, ale za pomocą ziół, suplementów i czasu, wszystko wróciło do normy. Wątroba jest organem, który potrafi w niewiarygodny sposób zarówno regenerować się, leczyć, jak i zacząć równie nagle chorować. Jest to także organ bardzo optymistyczny - w takim sensie, że można wiele dobrego spodziewać się po właściwym leczeniu, doskonale ją wspomaga ostropest (tani, dostępny...) i nie boli. Jeśli jesteśmy przekonani, iż nasza wątroba boli, czas zrozumieć, że źródło bólu jest gdzieś indziej :-)
Wielkim sprzymierzeńcem procesu dbania o ten ważny narząd jest kuracja oczyszczania wątroby dr Clark. Pisałam na ten temat tutaj.

Wątroba lubi właściwą dietę, czyste pokarmy i buntuje się przy zatruciach. A do tego ma ogromny problem w przypadku nie trawienia fruktozy. Zatem w sytuacji, gdy moja wątroba zacznie wzbudzać niepokój (już???), należy absolutnie wyeliminować fruktozę z diety. Takie wymagania stawia mój własny organizm. Ważne, aby o tym pamiętać.
I tutaj małe wspomnienie. Co jadłam, gdy chorowała moja wątroba i przestałam przyjmować pokarmy? Niech ja sobie przypomnę... hmmm... Pieczone jabłka z miodem. Czyli produkt "czerwony" i duuuużo fruktozy. Gratulacje intuicji! Pocieszające jest jednak to, że gdybym znów znalazła się w podobnej sytuacji, już wiem, co robić. A właściwie, czego na pewno nie robić :-)

Wspomniana kuracja oczyszczająca wątrobę nie zawsze może być stosowana, gdyż należy zaznaczyć - jest to proces dość inwazyjny. Ale są inne oczyszczające zabiegi, które można stosować bez obaw o skutki. Jednym z nich jest kuracja nacierania olejem sezamowym. Pani Doktor zaleciła mi ten swoisty rytuał dwa razy w tygodniu. Oczyszczenie organizmu przez skórę spowoduje odciążenie wątroby, która wszystkie te zanieczyszczenia musiałaby zmetabolizować.
Na czym to polega?
Nakładamy na ciało dość grubą warstwę oleju sezamowego i zostawiamy na 20 minut. Ważne, aby olej rzeczywiście pokrył jak najwięcej obszarów, łącznie z twarzą, włosami, czy stopami :-) Po tym czasie wycieramy olej (nie wcieramy, tylko wycieramy - ręcznikiem papierowym, czy zwykłym...) i bierzemy prysznic. Olej sprawia, iż przez skórę wychodzą toksyny. Wytarcie oleju jest istotne, aby owe toksyny nie zdążyły się z powrotem przetransportować do naszej skóry :-)
Opowiem, gdy wykonam ten przyjemny zabieg :-)

A tymczasem śniadanie - płatki owsiane z dodatkiem prażonego zmielonego sezamu, siemienia lnianego i posypką z płatków migdałów. Mąż dostał dodatkowo słodki banan :-) Ja swoją porcję owoców zachowuję na specjalną okazję dzisiejszego dnia :-) Oczywiście marzę o lodach truskawkowych własnej produkcji. W ilosci pół szklanki, oczywiście :-)

Na obiad aromatyczna zupa dyniowa. Dotąd
moją ulubioną dyniową robiłam z mlekiem kokosowym i trudno mi się przyzwyczaić do kremu bez tego "zagęstnika". Dlatego też tym razem nie dodałam żadnych przypraw, nawet soli, a że byłam naprawdę głodna, smakowało wyśmienicie :-) Mąż dostał porcję już przyprawioną i delikatnie zabieloną.
Ostatnio mam problemy z zatrzymywaniem wody w organizmie i obrzękami nóg. Staram się, zatem, ograniczyć spożycie soli, a jak wiadomo, najwięcej zjada się jej w zupach właśnie :-)

Podwieczorek, to ocalony z wczoraj placek ziemniaczany z sosem warzywnym. Oczywiście, podgrzanie dnia następnego, to zupełnie inna historia niż swieżo usmażone, gorące placki.

Kolacja okazała się totalną pomyłką i częściową wpadką. Mąż zabrał mnie na kebaba. W nasze ulubione miejsce. Ostatni raz kebaba jedliśmy pewnie rok temu :-) Zapamiętaliśmy intensywne smaki, czar spaceru wzdłuż Marszałkowskiej (wieczorem jest tam dość luźno)...
Ale wiele się zmieniło. Kebab z kurczaka suchy, nijaki, warzyw jak na lekarstwo, bo troszkę kapusty pekińskiej, śladowe ilosci pomidora i plasterki ogórka kiszonego. Moja wersja była bez sosów (aby uniknąć mlecznych dodatków i glutaminianu sodu), na grubym cieście wykorzystywanym jako naczynie, czyli nie do zjedzenia :-) Zatem suche mięso, kapusta pekińska i dwa kawałeczki pomidora, bo ogórka dostał mąż (mam wykluczone kiszonki).
Totalna wpadka. Miejsce już spalone i chyba dobrze :-)
A może zieniły nam się smaki na tyle, że coś, co kiedyś było do zaakceptowania, dziś okazało się nie do przyjęcia? Trudno powiedzieć...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz