A mimo to, mąż zszedł z wagi zadowolony - 1 kg mniej. U mnie... cóż... lepiej poczekać do końca tygodnia, bo jak to możliwe, aby tyć na diecie??? Może za dużo wody piję? Ale jak tu nie pić? To wbrew logice! Jak dobrze, że podczepiłam się pod przyszły sukces męża :-) Przynajmniej będzie co świętować :-)))
Tymczasem śniadanie i kolejny ukłon ku zapożyczonemu przepisowi na omlet z otrębami. Moja wersja, to mleko sojowe, jogurt naturalny, otręby orkiszowe, jajko, szczypta soli, kardamonu i cynamonu. Lekko dosłodziłam też ciasto ksylitolem. Podane z bananami, choć pierwotna wersja wskazywała na konfiturę wiśniową bez cukru :-)
I tutaj z bólem przyznam się do porażki. Odkąd pamiętam, nie potrafiłam zrobić omleta. Trzymam się przepisu, czy nie, zwyczajnie mi nie wychodzi. To, co mój mąż dostał dziś na śniadanie, było naprawdę smaczne, ale nie nadawało się do oglądania :-))))

http://zielonablogerka.blogspot.com/
Spirulina zabarwiła koktajl na niebieskawą zieleń i sprawiła, że wszystko wokół zrobiło się zielone :-) Jeśli ktoś myśli, iż łyżeczkę sproszkowanej spiruliny dziennie użyje ot, tak, to niech pozbawi się złudzeń. Koktajlu musi być naprawdę duży dzban, aby smak i aromat spiruliny nie zepsuł nam przyjemności smakowania zielonego nektaru :-)
Dla mnie drugie śniadanie było także pierwszym - mojego omleta nie udało się uratować :-(
Obiad dziś jem sama. Pozwoliłam sobie na szaleństwo włoskiej klasyki - makaron szpinakowy z pesto bazyliowym, do tego pomidor z cebulą i przyprawą włoską. Makaron ugotowałam al dente, a z pesto sporo zostało na talerzu po zjedzeniu potrawy.
Co mnie usprawiedliwi? Może to, że makaronu było 50 g, a pesto łyżeczka od herbaty? Było pyszne i przynajmniej dziś wiem, dlaczego waga nie spadnie :-))))

Przyznam, że już brakowało nam w diecie zup...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz