Te aromatyczne, mocno ziołowe smaczności są bogactwem białka i sycą! Czego może pragnąć osoba, która wciąż jest na diecie i wciąż wygląda, jakby dopiero co zjadła golonkę? I jeszcze - wciąż jest głodna. Tak, tak, to ja. Ostatnio skapitulowałam i kupiłam spodnie w moim strasznym rozmiarze mimo, że obiecałam sobie, że nic nie kupię, dopóki nie schudnę! Ale w moim tempie chudnięcia jest zagrożenie takie, że wszystkie ubrania zdążą się rozlecieć, albo sprać, rozciągnąć, a ja nadal będę "w trakcie" odchudzania :-(
Moja wersja falafli, to chrupiące, kruche ciasteczka z piekarnika. Tradycyjnie falafle smaży się na głębokim tłuszczu - uzyskują dzięki temu wspaniałą kruchość i pełnię smaku. Pieczenie jest zdrowszą, choć nieco uboższą w aromaty formą obróbki termicznej.
Do falafli użyłam ciecierzycy z puszki (ugotowana), świeżych ziół i rozdrobnionych w moździerzu przypraw. Wraz z kolendrą, rozdrobniłam także kryształki różowej soli himalajskiej.
A oto składniki:
- puszka odsączonej ciecierzycy
- listki zieleniny: mięta, pietruszka, lubczyk, szałwia, seler, rozmaryn
- pół łyżeczki garam masala
- łyżeczka kolendry
- pół łyżeczki soli himalajskiej różowej
- odrobina wody
Ciecierzycę, zielone listki i przyprawy miksuję do uzyskania jednolitej pasty. Stopniowo należy dodawać wody, aby pasta się nie kruszyła i pozwoliła formować "ciasteczka" kładzione łyżką.
Piekarnik rozgrzewamy do 190 stopni z funkcją termoobiegu i pieczemy falafle 20-25 minut, w zależności od naszych preferencji. Falafle są chrupiące i kruche na wierzchu, w środku nieco miękkie, ale w pełni upieczone.
Pieczone falafle są dość suche, wyraźnie brakuje im smaku pochodzącego z tłuszczu, w którym zazwyczaj są smażone. Ale za to doskonale komponują się z sosem jogurtowym, czy warzywnym.
Można też przygotować suchą wersję falafli i zabrać je ze sobą w pudełeczku - doskonale uspokoją nasz głód w ciągu dnia.
Smacznego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz