Rano wstałam, aby poćwiczyć, ale dałam się wyciągnąć na poranne zakupy na ryneczku. Zdążyłam tylko wypić szklankę ciepłej wody i pognałam! Zresztą w domu nie było płatków owsianych, ani żadnych innych… Zrobienie zakupów było uzasadnione i w pewnym sensie okazało się nie lada gimnastyką! A serio, to oczywiście wiem, że powinnam postawić na swoim i poćwiczyć. Pocieszam się, że kupiłam warzywa na bulion od miłej staruszki, uzupełniłam zapas płatków i stałam się posiadaczką 9 kg wiśni! Będzie dżem!
Śniadanie:
płatki owsiane, krótko moczone w letniej wodzie, z pestkami słonecznika, migdałami, łyżką malinowego miodu, zmielonym złotym siemieniem lnianym i… borówkami!
Uznałam, że zasłużyłam na godną porcję borówek po porannym bieganiu bazarkowym. Szczególnie, że mój Mąż zajadał się wspaniałym chlebem z lokalnej piekarni, szynką jak od babci i pomidorami o smaku tęczy! Siedział na przeciwko mnie i pochłaniał te pyszności, gdy ja - małą łyżeczką - smakowałam owsiankę.
Duża porcja borówek była absolutną koniecznością!
II śniadanie:
zielony koktajl:
- garść jarmużu
- banan
- 1/2 awokado
- garść borówek
- gruszka
- kiwi
- woda
Składniki zmiksowałam i powstał wspaniały koktajl. Uwielbiam zielone koktajle, ale ten okazał się wyjątkowo pyszny! Jadłam go łyżeczką, bo banan i awokado sprawiły, że był wyjątkowo gęsty i aksamitny. Może tylko kiwi było zbyt cierpkie i na koniec poczułam jak drętwieje mi język :-) Ale koktajl pycha! Porcja była na tyle duża, że podzieliłam się z Mężem - jemu też smakowało.
Obiad:
- krem z pomidorów. Kupiłam na bazarku wspaniałe pomidory malinowe, pokroiłam je, zmiksowałam, gotowałam ok 15 min ciągle mieszając i dodałam suszoną bazylię i podsmażony na maśle czosnek. Do tego sól, pieprz cayenne i krem gotowy. Ależ było pyszne!
- soczewica z suszonymi pomidorami. W planie było coś zupełnie innego, ale szkoda mi było wyrzucić ugotowaną wczoraj soczewicę, której nie zdołałam zjeść. I muszę jeszcze przyznać się do tego, że uwielbiam soczewicę! Szczególnie z suszonymi pomidorami.
Podwieczorek:
Wiśnie. W drugim dniu detoksu powinnam rozkoszować się w ramach podwieczorka musem z banana i gruszki z płatkami migdałów, ale produkcja dżemu wiśniowego sprawiła, iż zdecydowałam się zrezygnować z tej przyjemności. Koniecznym bowiem było, aby próbować wiśni z pestką i tych wydrylowanych. I tak się rozpędziłam, że… spróbowałam też tych w cukrze :-( Zapomniałam się… Cóż. Trudno. Czas detoksu, to rezygnacja z cukru i rzeczywiście - odmówiłam pączka, jagodzianki… Ale przy wiśniach się zapomniałam. Nagle tylko poczułam się jakaś taka szczęśliwa… Tak, tak, to moja candida dostała pożywienie i na chwilę przestała się o nie boleśnie upominać.
Kolacja: kasza jaglana z pieczarkami:
- ugotowana kasza jaglana
- pieczarki
- cebula
- kolendra
- kiełki rzodkiewki
- prażony słonecznik
Cebulę podsmażyłam na klarowanym maśle, dodałam pokrojone pieczarki, smażyłam chwilę, aż zmiękną. Zdjęłam z ognia, dodałam ugotowaną kaszę jaglaną, posiekaną kolendrę, kiełki rzodkiewki i prażony słonecznik.
SMAK DNIA!
Kolacja okazała się hitem! Zabrakło gruszki, o której zwyczajnie zapomniałam… Ale danie było tak pyszne, że z powodzeniem konkurowało z grillowaną kiełbasą :-) Tak, tak, równolegle z przygotowaniem "mojej" kolacji, szykowałam grillowaną białą kiełbasę z lokalnej masarni. To bolało. Piekłam też bagietki - kolejny pachnący ból! Jakaż była ulga, gdy okazało się, że moje danie jest pyszne! Tak pyszne, że nie przestawałam tego mówić między kęsami! Towarzystwo śmiało się ze mnie, a ja nagradzałam swoje kubki smakowe za drugi dzień detoksu.
WAŻNE!
To, co dla mnie jest bardzo ważne, to redukowanie frustracji spowodowanej wszechobecnym "normalnym" jedzeniem. Dobra dieta, smaczne przepisy, to podstawa sukcesu. Uwielbiam jeść, smakować, nie lubię się umartwiać i katować. Znam siebie i wiem, że nie chcę być głodna, że irytuje mnie ssanie w żołądku, że candida mści się bardzo za omijanie posiłków. Dlatego tak zachwycam się przepisami Happy Detoksu. Dania są smaczne, pożywne, obfite i redukują frustrację do zera. Oczywiście, że chętnie bym zjadła kawałek ciasta, które upiekę dla domowników i gości. Ale dokonuję wyboru świadomego bez bólu i dyskomfortu. Czuję moc. Czuję siłę, która pozwala mi decydować bez kompromisów.
Happy Detoks, to mój wybór. Świadomy, osobisty i właściwy. Nikt mi nic nie każe, nie narzuca. To moje decyzje. Dlatego wiem, że wytrwam. Zresztą, jak się okazuje, nie jest to takie trudne :-) Przy tak pysznym jedzeniu, zielonych koktajlach i owocowych przekąskach, to wręcz przyjemność nie do opisania :-)
Dziś nie ćwiczyłam. Zrobiłam kilka oddechów, zawiesiłam się na zieleni wokół, ale też cały dzień zasuwałam w kuchni, w domu, trochę w ogrodzie. Bolą mnie plecy, mięśnie brzucha… - potrzebuję jogi. I trochę czasu dla siebie, ale zależało mi, aby goście zadomowili się, weszli w rytm naszego domu i codzienności. W końcu zostaną u nas ładnych parę dni :-)