A oto przepis:
- 6 marchewek
- 4 pietruszki
- seler
- por
- cebula
- liście laurowe
- pieprz
- natka
- 3l wody
Bulion gotowałam dość długo, choć w trakcie gotowania już "uszczknęłam" pierwszą szklanicę na poranną porcję. Warzywa miałam z bazarku, od babuni, która jak twierdzi - uprawia dla wnucząt, to jak by mogła czymś podsypać? Uwierzyłam, tym bardziej, że wszystko wyglądało na dopiero co wyciągnięte z ziemi :-)
Kasia Bem zaleca bulion warzywny raz w tygodniu lub raz na jakiś czas. Mnie wersja raz w tygodniu absolutnie przekonuje! Dzień odpoczynku dla żołądka i … gotowania! :-)
Rano byłam nieco sfrustrowana, było mi ciężko, gdy myślałam o tym, że nie będę jadła. Ale to tylko głowa się buntowała, ciało było zadowolone :-) Na szczęście upał mi sprzyjał i nie byłam głodna. Wieczorem, do ostatniej porcji bulionu, zjadłam jedną marchewkę. Była taka sobie - ani smaczna, ani nie. Do bulionu dodawałam szczyptę soli himalajskiej - biorąc pod uwagę temperaturę na zewnątrz, z pewnością brakowało mi minerałów i byłam bliska odwodnienia.
Na dzień z bulionem Kasia zaleca relaks i odpoczynek. Ja akurat robiłam przetwory, pociłam się w kuchni, ale z każdą godziną było tylko lepiej :-) Przynajmniej o 22:00 (jak nigdy!) byłam już w łóżku i choć na chwilę obudziła mnie burza, spałam jak zabita do rana!